Mam nadzieję, że wraz z nadejściem nowego miesiąca, poprawi się moja regularność publikacji. Tak źle pod tym kątem, to chyba jeszcze nie było. A to między innymi dlatego, że piszę dla Was duży przewodnik po europejskiej stolicy. Będzie to niejako podsumowanie i porównanie dwóch wypraw i mam nadzieję, że Wam się spodoba! Natomiast dziś krótko o tym, co dobrego przeczytałam w ubiegłym miesiącu. Zapraszam. 



1. Człowiek w poszukiwaniu sensu

Na początku roku obiecałam sobie, że będę czytać różne książki. Nie tylko thrillery i kryminały. W październiku sięgnęłam po dwie zupełnie nie w moim stylu. Choć powiedzmy, że ta o której Wam teraz opowiem mieści się w kręgu literatury obozowej, po którą też czasem sięgam. Autor książki, Viktor Frankl spędził w  różnych Obozach Zagłady ponad trzy lata. Pierwsza część książki dotyczy trudnych i bolesnych wspomnień z tego czasu. Opowiada, jak próbował przetrwać ten czas. Można się tu zdziwić, bo szukał w tym okrutnym miejscu, jakichś pozytywów, czegoś co motywowało by do przeżycia. Dla mnie to było coś nowego, bo do tej pory przeczytane historie były zazwyczaj do bólu pozbawione nadziei na lepsze jutro. Druga część książki jest dużo bardziej naukowa i sucha. Chociaż generalnie całość jest dla mnie raczej pozbawiona nadmiernych emocji, a szkoda! Frankl jest twórcą logoterapii. Opiera się ona na założeniu, że każdy potrzebuje jakiegoś celu w życiu. W tym czasie był to spory przełom, bo prym wiodła przede wszystkim psychoanaliza. Frankl nie skupiał się na przeszłości w czasie terapii, ale bardziej interesowała go teraźniejszość i przyszłość. Według niego, ci którzy utracili sens życia, narażeni są na tzw. nerwice noogenną. W książce pojawia się kilka historii pacjentów z takimi problemami. Trochę czuję niedosyt, bo mogłoby być ich dużo więcej. I generalnie nastawiłam się na ciekawą lekturę, pełno refleksji w czasie i po, a tu trochę się męczyłam. Dla fanów literatury obozowej, czy psychologii, polecam jednak coś innego. Dla mnie takie 6/10


2. Śmierć z zerem na koncie

Przyznam szczerze, że kiedy otrzymałam propozycję recenzji tej książki, to chwilę się zastanawiałam. Nie jestem ani oszczędna, ani moja wiedza z ekonomii nie jest na wybitnym poziomie. Zdecydowanie była to lektura w czasie, której miałam sporo przemyśleń, stawiałam pytania i szukałam odpowiedzi. Podstawowym założeniem autora jest umrzeć, nie zostawiając po sobie żadnych oszczędności. Brzmi kontrowersyjnie? Może trochę. Po naszej śmierci nam już te pieniądze nie są potrzebne. Warto korzystać z życia i inwestować w doświadczenia. I z tą myślą ja się zdecydowanie utożsamiam. Czas spędzony z bliskimi, podróże, szkolenia, to płaszczyzny, na których autor nie oszczędza. Zamarzył sobie zorganizować okrągłe urodziny na egzotycznej wyspie. Zafundował swoim gościom przelot i pobyt. Było to wyjątkowe spotkanie, choć kosztowało też naprawdę dużo. Czy żałował? Ani razu. Jednak zaraz na początku lektury zaświeciła mi się kontrolna lampka. No fajne jest takie życie, ale co z dziećmi? Nic im nie zostawić? To egoistyczne podejście. Na szczęście autor przewidział (pewnie nie tylko) moje rozterki. Po co czekać aż do śmierci? Jeśli mamy pieniądze już teraz, przekażmy je naszym pociechom. Trzeba się zastanowić, czy bardziej przydadzą się im w wieku 30, czy 60 lat. Autor przytacza badania, w których pyta respondentów o najlepszy wiek na otrzymanie takiego wsparcia finansowego.  Większość opowiada się za przedziałem 26-35 lat. I jak się na tym zastanowić, to faktycznie ma sens. Przynajmniej dla mnie. A co jeśli nie mamy dzieci, a chcemy przekazać oszczędności na cele charytatywne? Argumentacja jest podobna. Po co i na co czekać? Przecież te pieniądze przydadzą się już teraz. Z drugiej strony czas może sprawić, że  więcej przekażemy. Głośno zastanawiam się też nad szacunkiem do czyjejś pracy w przypadku, kiedy dzieci mają podane wszystko pod nos. Książka jest napisana prostym językiem i naprawdę przyjemnie mi się ją czytało. Sama idea mnie przekonuje, ale środki do tego niezbyt. Jak żyć godnie i umrzeć z zerem na koncie? Według autora jesteśmy w stanie mniej więcej obliczyć, ile lat nas jeszcze czeka. Namawia on do przeprowadzenia kompleksowych badań. A nawet do założenia aplikacji, która będzie nam odliczać czas. No do mnie to totalnie nie przemawia i jestem sceptycznie nastawiona do wyznaczania daty swojej śmierci. Jednak książka warta przeczytania. Daję 8/10 i jestem ciekawa, czy autor faktycznie umrze z zerem na koncie. 😀


3. Pamiętnik diabła

No co by to było za podsumowanie miesiąca bez żadnej krwawej historii? Taka też musi być! W październiku sięgnęłam kolejny raz po książkę Bednarka i wiem, że się polubimy. Pamiętnik diabła to pierwsza z serii książek o Kubie Sobańskim. Pozornie to młody chłopak, na studiach, w szczęśliwym związku. A pozory mylą, bo tak naprawdę Kuba jest mordercą. Poluje na dziewczyny, które przypominają mu jego siostrę. Do zbrodni solidnie się przygotowuje. Wybiera swoją ofiarę, śledzi ją, chce dowiedzieć się o niej jak najwięcej. To przygotowanie sprawia, że policjantom bardzo ciężko jest odnaleźć sprawcę. Czytelnik poznaje dokładnie perspektywę zabójcy, jego motywy i myśli. W czasie lektury wychodzi na jaw dlaczego interesuje się konkretnym typem ofiar. Wiąże się to z traumatycznymi przeżyciami z dzieciństwa. Czy budzi to współczucie i zrozumienie? Według mnie nie. To typowy portret psychopaty, który nie ma żadnych wyrzutów, ani refleksji. Bez mrugnięcia okiem, naprowadza śledczych na fałszywy trop i w ramach zemsty, skazuje na śmierć niewinnego chłopaka. Dla mnie dużym atutem jest też miejsce akcji, czyli mój ukochany Kraków. Jestem ciekawa dalszych losów Kuby, bo coś czuję że jeszcze będzie się działo. Zdecydowanie to najlepsza książka w tym miesiącu! Dla mnie mocne 9/10. 



Brak komentarzy: