Dawno nie było typowo górskiego wpisu, więc dziś coś z myślą o tych, którzy kochają góry. Ostatnio udało mi się trochę poszwendać po Słowackich Tatrach, dlatego to właśnie tam Was dzisiaj zabieram. Zapnijcie pasy, bo wchodzimy wysoko.
1. Szlak na Jeziorka Rohackie
Obie trasy, które pokonałam nie należą do najłatwiejszych. Na blogu znajdziecie wpisy z moimi propozycjami górskich wycieczek na tzw. rozruch. Tę, które dziś opiszę są nieco trudniejsze, ale nie niemożliwe do pokonania. W wypadku jednej i drugiej trasy wystartowałyśmy z tego samego miejsca, czyli z parkingu w Dolinie Spalonej w Zvierówce. Z Krakowa to prawie 3h jazdy samochodem, więc warto wyruszyć wcześnie rano. Opłata za parking wynosi 5 euro za cały dzień. Na parkingu znajdują się też bezpłatne toalety. Obrałyśmy szlak niebieski, który za nieco ponad 2h miał nas doprowadzić do naprawdę pięknych miejsc. Na początku droga prowadzi przez las by pokonać krótkie, ale strome podejście do góry. Nim minie 10 minut znalazłyśmy się już na drodze asfaltowej, która doprowadziła nas do Adamculi.
Po drodze minęłyśmy też budkę z pamiątkami i jakiś mały sklepik. Trasa na początku przypomina trochę tę jak do Morskiego Oka. Z małym wyjątkiem, jest o wiele mniej ludzi. Po około 25 minutach doszłyśmy do rozwidlenia szlaku i skręciłyśmy w prawo, nieco w dół. To będzie ostatni przyjemny odcinek, następny dopiero jak będziemy schodzić. Kierowałyśmy się w stronę wodospadów, do których droga zajęła nam godzinkę. Trasa pnie się stopniowo w górę, ale że prowadziłam z mamą zażyłą dyskusję, to znaczy że nie było jeszcze tak źle. By zobaczyć wodospad i zrobić pamiątkowe zdjęcie, należy odbić nieco ze szlaku.
Wszystko jest dobrze oznakowane, więc bez obaw. I następnie czekała na nas dość wymagająca stroma trasa po dużych kamieniach. Ostrzegam, ten odcinek jest dość długi i trudny, ale motywowały mnie przynajmniej 3 powody. Pierwszy jest taki, że wiedziałam że tą trasę przeszła dwukrotnie moja babcia. Kondycję to Ona ma. Drugim były towarzyszące mi piękne widoki, a trzecim dzieciak, który szedł za mną i który cały czas gadał. Ja miałam zadyszkę, a on ani się nie zająknął. 😃
W końcu dotarłyśmy do pierwszego jeziorka by cieszyć oko niesamowitymi widokami. W oddali widać było Wołowiec, na który może kiedyś przyjdzie czas. Warto tutaj przysiąść na chwilkę.
Po odpoczynku skierowałyśmy się w stronę parkingu, ale nie tym samym szlakiem. Jeziorek jest kilka i aby je obejść trzeba obrać drogę na Bufet Rohacki (Tatliakowa Chata). Po drodze minęłyśmy Pośredni i Mały Staw Rohacki, tutaj już turystów trochę było, ale wciąż mniej niż po stronie polskiej. A widoki cóż, to trzeba zobaczyć na żywo...
To nie koniec stawów, bo w czasie wycieczki zatrzymałyśmy się jeszcze przy Wielkim i Niźnim. Jak widać, było ich naprawdę sporo. Każdy tak samo piękny i zachwycający. Po ok. 40 minutach od pierwszego stawu, doszłyśmy do Rozdroża w Smutnej Dolinie i tu należy cały czas kierować się w stronę Tatliakowej Chaty. Mamy tutaj też małą ławeczkę, więc to dobry moment na krótką przerwę.
Po 30 minutach dotarłyśmy do Bufetu Rohackiego, w którym można coś przekąsić. Niestety nie sprawdzałyśmy jak jest w środku, ponieważ dość mocno obtarły mnie już wtedy buty i miałam trochę dość. A czekał nas jeszcze spacer w dół po asfaltowej ścieżce, czyli idealnie na dobicie. Próbowałam wszystkich sposobów na zmniejszenie bólu, w tym nawet nuciłam piosenkę ze Shreka, żeby mi było weselej. 😅 Ostatecznie po 4 godzinach od wyruszenia, zakończyłyśmy naszą piękną wycieczkę. Jeśli chodzi o trudności na trasie, to wymagający jest przede wszystkim odcinek od wodospadów do pierwszego stawu. Jest mocno pod górkę i idziemy po dużych kamieniach. Raczej bym nie poleciła tej trasy komuś, kto nigdy nie był w górach i nie lubi długich spacerów. Jednak minimalna kondycja i widoki sprawią, że większość przejdzie tę trasę. Druga, o której teraz Wam opowiem, była nieco trudniejsza.
2. Trasa na Salatyn
Zaczynamy z tego samego parkingu, o którym pisałam na samym początku. Trasę można sobie nieco ułatwić i zafundować wyjazd kolejką. Cena za bilet tam i z powrotem to 10 euro, a jeśli chcemy tylko w jedną stronę, musimy zapłacić 7 euro, więc chyba warto dopłacić. W kiosku można bez problemu zapłacić kartą. Ja bardzo lubię jeździć kolejką, ale zawsze mam problem z wsiadaniem i wysiadaniem. Na szczęście, wyszłam z tej atrakcji bez szwanku. Sam przejazd chwilę trwa, bo jest to dobre 15-20 minut.
Widoki już wtedy są obłędne. Naszym pierwszym celem był Predni Salatyn. Dojście do niego zajęło nam 50 minut. Było dość stromo, mniej więcej tak jak początek szlaku na Babią z Krowiarek. Po drodze minęłyśmy dwa fajne punkty widokowe z ławeczkami, turystów zbierających jagody i jakoś poszło.
Ludzi było też mniej, więc tym bardziej warto troszkę się przemęczyć. Na swoje nieszczęście trasa, którą miałam pokonać była wtedy doskonale widoczna. Pewnie dlatego mama mnie spytała, czy idziemy dalej. No jakbym mogła odpuścić i to jeszcze w górach. No way!
Chociaż zdecydowanie był to najtrudniejszy odcinek trasy. Znów mi jakoś przypominał końcówkę wejścia na Babią, gdzie myślisz ze już jesteś na szczycie, a tu jednak podpucha i jeszcze kawałek. Przejście z Brestovej na Salatyn zajęło nam 45 minut. Raz było mocno z górki, a raz mocno pod górkę. Najgorszą przeszkodą dla mnie były osuwające się kamienie, zaliczyłam jeden mały upadek przy schodzeniu. Na szczęście niegroźny, ale ciężko o pełne skupienie przy takich widokach.
Nieraz trzeba było też przykucnąć, aby zrobić duży i stabilny krok. Poza tym, warto mieć buty z grubszą podeszwą, bo te kamienie dają mocno w kość. Na szczycie widoki są obłędne. I nie powiem, dumna byłam z siebie, że się udało wyjść tak wysoko. Po odpoczynku obrałyśmy tą samą trasę, z tym że ominęłyśmy Brestovą schodząc wydeptaną, trawiastą ścieżką. Na parkingu zameldowałyśmy się po 4.5h godzinach spaceru. Ostatni zjazd kolejką jest możliwy o 16.50, a w górę o 16.35. Poza sezonem kolejka działa też krócej - 15.30 w tygodniu, a w weekendy do 16.
Pod względem technicznym trudniejsza była trasa na Salatyn, tutaj przydało się jakiekolwiek obeznanie w chodzeniu po górach. Jednak pod względem kondycyjnym to pierwsza trasa mocniej mi dała w kość, zakwasy były w łydkach konkretne. Mimo to, niczego nie żałuję. Było pięknie!