Cieszę się, że luty się skończył. Dla mnie był jakoś wyjątkowo ciężki. Coś dobrego jednak udało mi się z niego wyciągnąć. To książkowe zaległości. W tym miesiącu przeczytałam sporo, większość książek była naprawdę ciekawa. Zapraszam na czytelnicze podsumowanie miesiąca.
1. Pomoc domowa. Z ukrycia.
Zacznijmy jednak nieco przekornie. Od książki, którą czytałam na przełomie miesiąca i która chyba była najsłabsza. To kolejna część przygód Millie z Pomocy domowej. Minęło wiele lat, Millie założyła rodzinę. Właśnie przeprowadzają się do jej wymarzonego domu. Od teraz ma zamiar prowadzić życie, o którym zawsze marzyła. Ma kochającego męża, dwójkę zdrowych dzieci i własny kąt. Co może zburzyć te sielankę? Tajemniczy i wścibscy sąsiedzi na pewno nie wpisują się w ten idealny plan. A jednak właśnie takich poznaje. Suzette i Jonathan to specyficzne małżeństwo. Nie mają dzieci, a ich relacje są bardzo oziębłe. Nowa sąsiadka okazuje wyraźne zainteresowanie mężem Millie i nie kryje się z tym. Enzo wydaje się być odporny na te zaloty. Mimo to, relacje w domu zaczynają się psuć. Nico ma kłopoty w szkole. Staje się agresywny i wycofany. Idealna wizja Millie sypie się, jak domek z kart. Jakby tego było mało, jeden z sąsiadów zostaje zamordowany. Czy przeszłość znów dała o sobie znać? Komu można naprawdę zaufać? Akcja rozkręca się wolno. Historia jest nudna, sporo niepotrzebnych wątków. ZakończeniE trochę zaskakuje, ale mam wrażenie że książka pisana na kolanie. Na szybko i byle jak. Aż przykro, ale dla mnie to takie 4/10.
2. Fantom
Co roku obiecuję sobie czytać bardziej różnorodnie. I na razie idzie mi całkiem dobrze. W lutym sięgnęłam po książkę z gatunku science-fiction. Byłam sceptycznie nastawiona, ale historia mnie wciągnęła. W roku 2032 z ziemi wyrusza wyprawa kosmiczna. Jej skład to trzy zgrane małżeństwa. Przeszli długą rekrutację, aby zdobyć to miejsce. Dla opinii publicznej, taka decyzja jest trochę dyskusyjna. Cała wyprawa jest transmitowana na żywo przez serwis Real Life. Temat budzi ogromne zainteresowanie. Załogę szybko dotykają problemy. Jedna z astronautek zaczyna chorować. Nikt nie wie, co jej dolega. Poza tym, okazuje się że nie są na tej planecie mile widziani. Kiedy ostatecznie tracą kontakt z ziemią, kolejna ekipa rusza na ratunek. Książka jest podzielona na trzy perspektywy czasowe. Pierwsza wprowadza nas w etap przygotowań do wyprawy. Druga, to właściwa wyprawa. Jest tu też ciekawy wątek nieustępliwej dziennikarki. I trzecia to etap poszukiwań i pomocy. Można się przyczepić, że to wprowadza trochę chaosu. Tym bardziej dla takiego laika, który o kosmosie nie wie nic. I te pojęcia, tematyka są totalnie obce. Mimo to, ta historia się broni. Chętnie przeczytałabym ciąg dalszy. Czy będzie? To wie tylko autor. 8/10.
3. Dopóki Cię nie zdobędę
A teraz pora na dobry thriller. W końcu takiej książki też nie mogło zabraknąć w tym miesiącu. Z jednej strony ta historia jest trochę podobna do Pomocy Domowej. Pewnie dlatego tak mi się spodobała. Poznajcie Claudie. Claudia ma kochającego męża, dwóch przyszywanych synów i jest w ciąży. Sama pracuje w pomocy społecznej. Mimo zbliżającego się terminu porodu, nie rezygnuje z pracy. Jej mąż jest marynarzem. Jego praca wiąże się z częstymi wyjazdami. Niestety, ten najbliższy przypada na termin porodu. Chce wesprzeć żonę i namawia ją na zatrudnienie pomocy. Zoe ma świetne referencje, łapie kontakt z chłopcami. Jest pracowita i życzliwa. Coś jednak sprawia, że Pani domu nie potrafi jej do końca zaufać. W okolicy zostają zamordowane dwie ciężarne. Czy Zoe ma z tym coś wspólnego? Dużo zwrotów akcji, ciekawe zakończenie i intrygujący bohaterzy. Ta książka była najlepsza w lutym. 9/10.
4. Traumaland
Na mojej półce długo czekał też ten reportaż. Chyba trochę obawiałam się, że będzie zbyt naukowo i trzeba będzie maksymalnego skupienia. A z tym u mnie różnie. Na szczęście, moje obawy były niesłuszne. Książka mnie wciągnęła i połknęłam ją w dwa dni. No dobrze, o czym jest Traumaland? O polskiej mentalności. O naszej trudnej historii. O tym, że nie uczymy się na błędach. O tym, że kochamy narzekać. Jest kilka wątków, które szczególnie mnie poruszyły. Kto z Was był na wycieczce szkolnej w Auschwitz? Ja byłam w wieku 15 lat i pamiętam, że wstrząsnęła mną ta wyprawa. Z perspektywy czasu i po tej lekturze, uważam że to za wcześnie. Lepiej byłoby zorganizować taką wycieczkę w liceum, albo zrobić to we własnym zakresie. Owszem, rozumiałam że to miejsce ogromnej tragedii, ale dla wielu osób był to tylko dzień wolny od lekcji. Bez żadnej refleksji. Bo przecież wizyta w takim miejscu może być dla kogoś traumatyczna. Kolejny ciekawy rozdział był poświęcony pandemii. O tym, jak bardzo, jako naród baliśmy się koronawirusa. Autor przytacza różne badania na poparcie swoich tez. Bilewicz zestawia Polaków z Niemcami. Nasi sąsiedzi bardzo sumiennie podchodzili do obostrzeń. U nas było z tym różnie. Zresztą do tej pory, w najbliższej rodzinie zdania są podzielone co do epidemii, szczepień itd. O tym właśnie przeczytamy w tej książce, o tym że jesteśmy podzieleni, szukamy wszędzie drugiego dna. Nie wszystkie rozdziały mnie porwały, ale książka ogólnie jest niezła. Jeden duży minus za narrację polityczną. Chciałabym sama zdecydować czy teraz jest lepiej/gorzej. Autor nie daje takiej możliwości. Najpierw subtelnie, a później wprost narzuca swoje poglądy. I dla mnie, to jest słabe. Daję 7/10.
5. Rajski zakątek
I na koniec książką, którą otrzymałam do recenzji. Rajski zakątek to trzeci tom serii z Marcinem Engelem. Jak się łatwo domyślić, poprzednich części nie znam. 😂 Na szczęście, to w niczym nie przeszkodziło! Okładka wizualnie mnie nie porwała i myślałam, że podobnie będzie z treścią. Nie było tak źle! Marcin jakiś czas temu rozstał się z dziewczyną. Teraz obydwoje są już w nowych związkach. Jest to jednak trochę dziwny układ, bo Dżesika wciąż mieszka w mieszkaniu Marcina. Chłopak chce, jak najszybciej pozbyć się byłej ze swojego lokum. Ta jednak prosi go o pomoc. Od kilku dni nie ma kontaktu ze swoją ciotką, Magdą. Wyjechała do Ustronia i ślad po niej zaginął. Magda miała wyjechać do sanatorium. Niby niechętnie, ale Marcin zaczyna pomagać. Kontaktuje się ze swoją babcią, emerytowaną policjantką. Ta rozpoczyna własne śledztwo. Natrafia na specyficzny zakon. Jest on prowadzony przez charyzmatycznego księdza. Co więcej, okazuje się że w ostatnim czasie zaginęła nie tylko ciotka Magda. Lekka, humorystyczna, trochę naciągana, historia, ale na plus.7/10.
I co, nawet niezły był ten luty pod względem książek, prawda? 😀
Nowy rok, nowe rozdanie. Zaczęłam od książki zupełnie nie w moim stylu i była najlepszą w tym miesiącu. A potem cóż, było tylko gorzej. Taki był właśnie styczeń pod względem książek. Oby luty przyniósł jakiś powiew świeżości.
1. Pan Kołysanka
Macie tak czasem, że przeczytaliście książkę i nie wiecie o czym była ta historia? Nie jest to może najlepsze wprowadzenie do recenzji, ale staram się być szczera. Tak właśnie było z "Panem Kołysanką". A szkoda, bo okładka i opis mnie zaciekawiły. Przenosimy się do miasteczka, w którym kilka lat temu wydarzyła się ogromna tragedia. W tunelu wykoleił się pociąg i zginęło wielu pasażerów. Do dziś miejsce to budzi grozę i jest spowite jakąś złą aurą. To również tam zostaje odnaleziony mały chłopiec, Sully, który zapada później w śpiączkę. Wybudza się tylko na chwilę by przekazać bratu, że jest uwięziony w Lululandii. To świat wypełniony koszmarami sennymi. Okazuje się, że nie jest tam sam. Są też inni. Tak, jak on, zawieszeni między dwoma światami. Brat Sullego, Gideon nie pozostaje obojętny na tę wiadomość. Musi się jednak zmierzyć ze swoimi traumami. Niedawno wrócił z frontu wojennego. Na szczęście z pomocą przychodzą inni mieszkańcy, a także dziewczyna, która wybudziła się ze śpiączki. Ten motyw mnie w sumie najbardziej zaciekawił i szkoda, że autor trochę go nie rozwinął. Według mnie, historia byłaby ciekawsza opowiedziana tylko z jednej perspektywy. Tutaj taki podział wprowadził trochę chaos. To książka z gatunku horroru. Czy była straszna? Niezbyt. Generalnie męczyłam się z tą historią. Dla mnie to takie 6/10.
2. Świąteczna sukienka
W styczniu można jeszcze czytać świąteczne książki, prawda? Bo taka też mi się trafiła. Meg dostaje w spadku apartament. Jej ojciec niedawno zmarł i spadają na nią nowe obowiązki. Zawsze marzyła o karierze projektantki, ale teraz te marzenia muszą zejść na drugi plan. Nie zdawała sobie sprawy, ile wysiłku kosztuje zarządzanie takim lokalem. Nagle musi zmierzyć się z zalaniem mieszkania, cukrzycą sąsiada i przeszłością tego miejsca. Okazuje się, że ma on ciekawą historię i Meg ma pomysł, jak to wykorzystać. Od jednej ze swoich nowych sąsiadek dostaje niezwykłą suknię. Musi znaleźć okazję do jej ubrania. Tylko kiedy? Na głowie ma masę załatwień i problemów. Jak to wszystko się skończy? Czy magia świąt zadziała i w tym wypadku? Historia ckliwa, trochę banalna. Niektóre wątki totalnie niepotrzebne. W trakcie czytania, nie byłam zachwycona. A teraz stwierdzam, że nie była taka zła! Nawet trochę się polubiłam z tą główną bohaterką. Ode mnie 7/10.
3. Chłopki
Sama się zdziwiłam, jak bardzo wciągnęła mnie ta książka. Kiedy dwa lata temu zrobiło się o niej głośno, wiedziałam że muszę ją sprawdzić. Cofnijmy się w czasie, o jakieś 100 lat. To opowieść o tym, jak żyły kobiety na wsi. O tym, co ich trapiło, czego się bały, co sprawiało radość. W czasie lektury wielokrotnie łapałam się na tym, że nie doceniam tego, co mam. Żyjemy w czasach, w których wszystko mamy na wyciągnięcie ręki. Chcesz iść do lekarza? Dzwonisz i rezerwujesz wizytę. Chcesz nowe buty, jedziesz do sklepu i kupujesz. Nie chce Ci się gotować obiadu? Przecież możesz zamówić. Potrzebujesz pilnie większej gotówki? Jest kilka rozwiązań. Możesz zmienić pracę, wziąć pożyczkę, kredyt. To książka, po której czytelnik powinien mieć wyrzuty sumienia. Ja mam. Za dużo konsumpcjonizmu, za mało wdzięczności. Z czym mierzyły się chłopki? A chociażby z tym, że rodziły bardzo dużo dzieci, a ich śmiertelność była wysoka. Nikt wtedy się nie przejmował psychiką takiej matki. Dzieci zasilały gospodarkę. To one miały zapewnić rodzicom godny byt. Nie było czasu na beztroskie dzieciństwo. Trzeba było szybko dorosnąć. Aranżowane małżeństwa były na porządku dziennym. I kombinowanie, jak tu dobrze sprzedać córkę. Straszne, prawda? Oczywiście nie każdy rozdział wciągnął mnie tak samo mocno, ale ta książka daje do myślenia. Jeśli jeszcze nie czytaliście, to musicie nadrobić! 9/10
Taki był mój styczeń. A jaki był Twój?
Macie ochotę na podróż w czasie? Jeśli tak, to mam coś dla Was! Pierwsza wycieczka w 2025 już za nami. Tym razem za cel obraliśmy Miasteczko Galicyjskie w Nowym Sączu. Bardzo lubię wracać w tamte rejony. Jest tu naprawę mnóstwo atrakcji.
1. Dojazd
Dojazd z Krakowa zajmie Wam około 90 minut. Lub trochę dłużej, w zależności kto prowadzi. Tym razem, to ja wyrwałam się przed szereg, w ramach postanowień noworocznych. I przyznam, że droga najłatwiejsza nie jest. Na miejscu znajduje się spory i darmowy parking. W budynku, w którym kupimy bilety, są toalety. Również taka z przewijakiem. Od jakiegoś czasu zaczęłam na to zwracać uwagę. 😉
2. Bilety
Generalnie my zwiedzaliśmy w niskim sezonie, stąd bilety były nieco tańsze. Wizytę w miasteczku można połączyć ze spacerem po skansenie. Taki łączony bilet kosztuje 25 zł, a ulgowy 20 zł. Za zobaczenie samego miasteczka trzeba zapłacić 18zł, lub z ulgą 14 zł. My zdecydowaliśmy się na samo miasteczko. Spadł świeży śnieg i wózkiem moglibyśmy mieć problemy z wejściem pod górę. Na wizytę w miasteczku trzeba przeznaczyć godzinkę, a połączona opcja może zająć Wam nawet 3-4 godziny.
3. Zwiedzanie
Z kwestii organizacyjnych, które musicie wiedzieć przed, to Miasteczko zwiedzacie z przewodnikami. Przy kasie przejęła nas pierwsza pani, która wprowadziła w klimat tego miejsca. Praktycznie w każdym pomieszczeniu będą na Was czekać przewodnicy. Czasem opowiedzą tylko o jednym miejscu i wyślą dalej, a czasem będą Wam dłużej towarzyszyć. Można się tutaj poczuć naprawdę zaopiekowanym.
Z jednej strony to trochę wystawa plenerowa, a z drugiej turysta może zajrzeć w niejeden kąt w kuchni, na poczcie czy w aptece itp. Na terenie Miasteczka znajduje się też kawiarnia oraz karczma. Kawiarnia zauroczyła mnie swoim wystrojem. Naprawdę pięknie tam było! Sami zobaczcie na zdjęcia. P.S polecamy gorącą czekoladę! 👀
4. O podróży w czasie
No dobrze, a teraz cofnijmy się w czasie. Na przełom XIX i XX wieku. Przyjrzyjmy się mieszkańcom Galicji. Co trapi tych ludzi? Co robią w wolnym czasie? Kto jest dla nich autorytetem? Zacznijmy od apteki. Farmaceuta praktycznie mieszka w aptece. Jest dostępny 24/7. Wszystko dlatego, że lekarzy jest mało. Dlatego ludzie po poradę lekarską chodzili do apteki. Tak było po prostu szybciej i zapewne taniej. Podejrzewam, że niektórzy robią tak do tej pory. Leki wyrabiano na miejscu. W aptece możemy obejrzeć specjalną maszynę do wyrabiania tabletek i wiele innych przyrządów.
Po drugiej stronie znajduje się mały gabinet dentystyczny. No wygląda jak miejsce tortur. Jestem uprzedzona, bo ostatnio często gościłam u dentysty. Wtedy niewielu mogło pozwolić sobie na taką specjalistyczną wizytę.
Chodźmy dalej. Do mieszkania i pracowni krawieckiej żydowskiego mistrza w tym fachu. Zawód taki, jak krawiec, kiedyś miał dużo większe znaczenie. Dzisiaj odchodzi już w niepamięć. Podobnie, jak kilka inny profesji. W kuchni żydzi przestrzegali zasady koszerności. Co to oznacza? Np. osobne obrusy dla konkretnych dań, przerwy między poszczególnymi posiłkami itp. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo ta zasada jest skomplikowana.
Rozrywka dla bogatych? Może fryzjer? Zajrzyjmy do prawdziwego gabinetu, w którym czesali się zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Uczesanie nieraz trwało kilka godzin, a nie było jeszcze wtedy lakierów. Ciężko mi się wyobrazić, że po takim długim zabiegu, fryzura kosztowała miliony i trzymała się kilka chwil, np. ze względu na pogodę.
Wprowadziłam Was trochę w klimat miasteczka? Mam nadzieję, że tak. Naprawdę warto się tam wybrać. Spodoba się dużym i małym. 😉
Pora na moje podsumowanie roku. Zawsze przy pisaniu uświadamiam sobie, że działo się naprawdę dużo! Czasem ciężko mi przypomnieć sobie, co robiłam dwa dni temu, a takie podsumowania to fajny sposób na powspominanie. W tym roku postanowiłam połączyć dwa tematy przewodnie mojego bloga. Będzie o podróżniczych momentach, ale w drugiej części wspomnę też o książkach. Takiego wpisu jeszcze nie było. Zapraszam na tę sentymentalną podróż.
Podróżnicze momenty
Ten rok nie był tak intensywny podróżniczo, jak poprzedni. Jednak trochę utarliśmy nosa tym, którzy mówili: a teraz to Wam się skończy to podróżowanie. Na pewno się nie skończyło. Co najwyżej, zmieniło. Zmieniły się też priorytety. Dzisiaj odkrywam znane wcześniej miejsca na nowo. Znajduję górskie szlaki, które są widokowe i proste. Naprawdę są takie. Modyfikuję plany w ostatniej chwili. I cieszy mnie każdy mały spacer, bo od tego przecież się zaczyna. Po wyjściu ze szpitala, ledwo byłam w stanie obejść swoją wioskę dookoła. To raptem 2km. Jednak z każdym wyjściem było coraz lepiej. O tym, jak dziecko zmienia życie mogłabym długo pisać, ale w końcu to blog o podróżach i książkach. Dlatego wyróżniłam dla Was 7 podróżniczych momentów.
1. Możesz więcej, niż Ci się wydaje ~ styczniowy wyjazd do Gdyni
W tym roku kursowałam przede wszystkim nad polskie morze i w góry. Mój pierwszy wyjazd do Gdyni stanął pod dużym znakiem zapytania. Rozchorowałam się i musiałam zrezygnować w ostatniej chwili. Kto śledzi mnie nieco dłużej, ten wie, że nad morzem mam siostrę. Tym razem miałam też poznać swoją malutką siostrzenicę, więc wyobraźcie sobie, jak ciężka była ta decyzja. Na szczęście, udało mi się szybko wykaraskać i rzutem na taśmę, pojechaliśmy tydzień później. To nie było takie oczywiste, bo ja byłam już w prawie 8 miesiącu ciąży. Stąd taki nagłówek. Ta myśl towarzyszyła mi praktycznie cały rok. A co w Gdyni? Za każdym razem odkrywam coś nowego. Wtedy byliśmy pierwszy raz na Bulwarze. Zdecydowanie to moje ulubione miejsce na spacer. Polecam i Wam, jeśli nie znacie!
2. Daj się zaskoczyć ~ Funzeum i Kolejkowo w Gliwicach
To było tak. Do Funzeum w Gliwicach zbierałam się już jakiś czas. W końcu los zdecydował za mnie. Bowiem, dopiero darmowe vouchery mnie zmotywowały. Prawdziwa Krakuska. Jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że musimy poczekać z Mamą kilka godzin na wejście. Trafiłyśmy akurat na środek ferii w województwie śląskim i kilka wycieczek. Postanowiłyśmy ten czas wykorzystać na obiad i odwiedzenie Kolejkowa. Oba miejsca bardzo nam się podobały. W Funzeum zrobiłyśmy mnóstwo kreatywnych zdjęć, a przy okazji czegoś się dowiedziałyśmy. W Kolejkowie zachwyciła nas wystawa z piernika. Więcej tutaj.
3. Ostatnia podróż we dwoje ~ Cieszyn
Jak myślę o podróżach w tym roku, które dzielą się na w dwójkę i w trójkę, to przy pierwszej kategorii myślę właśnie o Cieszynie! Kiedy ogarniałam plan, byłam w szoku, że jest tam tyle atrakcji. Spędziliśmy tam cały dzień i szczerze, czułam niedosyt. Cieszyn okazał się uroczym miasteczkiem. Najbardziej w pamięć zapadła mi oczywiście kawiarnia Kornela. Jaki tam był klimat! Warto przyjechać, chociażby dla tego miejsca. Ale żeby nie było, to czeska część mega mnie rozczarowała. Kiedy przekroczyliśmy granicę, urok prysł. Wszystko pozamykane, syf na ulicy, szemrane towarzystwo. No niefajnie! Swoją drogą, to był mój jedyny pobyt za granicą w tym roku, śmiesznie. 😂
4. Magiczny zachód ~ Cypel Rewski
Urlop spędziliśmy nad polskim morzem. Na początku sceptycznie do tego podchodziłam. W końcu, przyzwyczaiłam się do objazdówek, czy zagranicznych wojaży. No i co można robić nad morzem? We wrześniu marne szanse na plażowanie, a dla mnie Bałtyk wiecznie jest za zimny. Typowy zmarzluch.
To był nasz ostatni dzień. Następnego dnia jechaliśmy już do Gdańska i stamtąd prosto do domu. Postanowiliśmy podjechać na Cypel Rewski i pożegnać się z Bałtykiem. Już kiedyś byliśmy na Cyplu, ale teraz było wprost magicznie. Pożegnanie z morzem było wyjątkowe. Naszym wakacjom poświęciłam w sumie dwa wpisy. A tu klik po drugi.
5. W końcu w domu ~ Puszcza Niepołomicka
Nie może zabraknąć tutaj tego momentu. Nawet, jeśli to był tylko krótki spacer. Wyobraźcie sobie, że spędziliście w szpitalu 3 tygodnie. Z czego dwa, w totalnym zamknięciu. Twój kontakt ze światem ograniczał się tylko do widoku brzozy za oknem. Każdego dnia to samo. Jak w Dniu Świra. I kiedy w końcu mogłyśmy wrócić z Marysią do domu, nie mogłam wyjść z zachwytu na pierwszym spacerze. Można powiedzieć, że podczas mojego pobytu w szpitalu, zmieniły się pory roku! Ta zieleń była dla mnie tak intensywna, jak nigdy dotąd. Ciężko dokładnie opisać te odczucia, ale naprawdę marzyłam o takim prostym spacerze. I jestem przekonana, że będę go pamiętać do końca swoich dni. 💗
6. Tylko my i nikt więcej ~ Dolina Małej Łąki
O Dolinie Małej Łąki słyszałam już wiele dobrego. Niektórzy uważają, że jest jedną z ładniejszych tatrzańskich dolinek. Zdecydowanie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Na nasz rocznicowy wyjazd wybraliśmy się do Zakopanego. Szukałam prostej i krótkiej trasy.
W sierpniu przetestowaliśmy Dolinę Strążyską i Białego. Było fajnie, zwłaszcza w tej drugiej. Tym razem padło na Dolinę Małej Łąki. Trafiliśmy na piękne wydanie jesieni. Na szlaku byliśmy praktycznie sami. Będę te wyprawę wspominać też dlatego, że odłączyłam się na chwilę od Mateusza i Marysi. Wybrałam nieco dłuższą opcję powrotu (przez Małołączniak) i to też było dla mnie ciekawe doświadczenie. Czy solo wędrówki to coś dla mnie? Kto wie! O tej wyprawie pisałam tu.
7. Zawsze bądź przygotowany na długi spacer! ~ Polana na Sikorniku
Oczywiście w podsumowaniu nie może zabraknąć małej wpadki. Tyle dużych i małych podróży już za mną. A czasem wciąż zdarza mi się popełniać naprawdę głupie błędy. To było tak. Szukałam fajnego pomysłu na spacer z wózkiem w Krakowie. Najlepiej, żeby to było miejsce, w którym jeszcze nas nie było. Padło na Polanę widokową na Sikorniku. Powiedziałam Mateuszowi, że czeka nas przyjemny spacerek, w cieniu, po asfalcie. No i spoko, ale nie dodałam że to tak godzina w jedną stronę. Dobrze by było mieć ze sobą jakąś wodę, bo to był naprawdę upalny dzień. I eleganckie sandałki to też był średni wybór. Spragniona, zmęczona, obolała, spóźniona i głodna. Ale widoczki ładne były! Więcej o tym miejscu pisałam przy okazji wakacyjnych spacerów.
Fajnie było wrócić też do Dobczyc, wejść jeszcze raz na Kudłacze, zaliczyć chyba z 20 spacerów nad Zalewem, odwiedzić Staw Wroński, Park Bednarskiego i jeszcze kilka innych. Jestem głodna dalekich podróży, ale równocześnie mam w sobie wciąż sporo cierpliwości. Na wszystko przyjdzie czas. Szlaki przetarte. 👀
Kiedy Ty czytasz te książki?
Usłyszałam niedawno takie pytanie. Otóż, zazwyczaj wieczorami. No i w czasie drzemek Marysi. Jeśli chodzi o książki, jestem z siebie dumna. Przeczytałam w tym roku 55. To chyba tylko jakieś 5 mniej, niż w ubiegłym! Co roku obiecuję sobie czytać bardziej różnorodne gatunki, ale z tego niestety nie wychodzi za wiele. Dlatego w 2025 chcę sięgnąć po prostu po więcej klasyków z gatunku kryminał i thriller. Myślę przede wszystkim o Christie i Kingu, ale co z tego wyjdzie, zobaczymy! Na pewno rozliczę się z tego postanowienia.
Najlepsza książka
Tutaj może kogoś zaskoczę, bo nie będzie to ani kryminał, ani thriller! Trochę obyczajówka, trochę romans. Piękna opowieść o relacji dwójki młodych ludzi, którzy muszą zmierzyć się z chorobą i śmiercią. Dopiero, kiedy realizujemy małe marzenia, drobne radości, jesteśmy w stanie docenić spełnienie tego większego. Żadna inna (w tym roku) nie wycisnęła ze mnie tylu łez. Tytuł najlepszej zgarnia Tysiąc Pocałunków.
Na łożu śmierci babcia daje wnuczce wyjątkowy słoik i konkretne zadanie. Poppy ma wypełnić go tysiącem wyjątkowych pocałunków. Każdy ma zapisać na karteczce i wrzucić do środka. Zadanie realizuje ze swoim chłopakiem, a jakże! Od małego są nierozłączni. Jednak Rune musi wrócić do swojej ojczyzny, do Norwegii. Jego wyjazd jest związany z pracą ojca, więc nie ma tu alternatyw. Związki na odległości bywają trudne. Niestety para nie przechodzi tej próby. Poppy zrywa kontakt z dnia na dzień. Bez powodu. To łamie serce Rune'a. Kiedy po dwóch latach wraca do Stanów, jest już innym człowiekiem. Nie wie tylko, że Poppy zrobiła to dla jego dobra. Chciała oszczędzić mu cierpienia. A dlaczego? No możecie albo się domyślić, albo przeczytać tę książkę. Wybór należy do Was. 👀
Odkrycie roku
To przede wszystkim książki Freidy Mcfadden. Jej styl bardzo do mnie przemawia. Powiedziałabym, że to coś w stylu Paris, z tym że chyba nawet w lepszym wydaniu. Po pierwsze, wydaje więcej książek, niż jedna rocznie. Po drugie, te dwie autorki potrafią wyprowadzić czytelnika w pole. Zakończenia są naprawdę zaskakujące. Ja swoją przygodą z Freidą zaczęłam od jej bestselleru. Mowa o Pomocy Domowej. Millie szuka pracy. Poszukiwania utrudnia więzienna przeszłość. Nikt nie chce przyjąć dziewczyny z więzienną kartoteką. Jeśli się gdzieś zaczepi, to tylko na chwilę. Bez przekonania, idzie na kolejną rozmowę. Bogate małżeństwo szuka opiekunki dla swojej córki. To opcja z zakwaterowaniem. Coś idealnego dla Millie. Ku jej zaskoczeniu, otrzymuje tę pracę. Niestety pani domu bardzo szybko zaczyna utrudniać Millie życie. Wszczyna awantury o byle co, jest zapominalska. Mała Cecylia też nie jest zadowolona z nowej opiekunki. W tym domu panuje jakaś dziwna atmosfera. Millie przestaje się w nim czuć bezpiecznie, ale jest w sytuacji bez wyjścia. Ja to w ogóle uwielbiam takie domestic thrillery! Musicie to przeczytać, serio!
O tej książce gadałam bez przerwy
Dotarliście do tego miejsca? Gratulacje! Mam dla Was prawdziwą perełkę. Książkę, którą można w ciemno podarować drugiej osobie. Nawet takiej, której nie po drodze z czytaniem. Dlaczego? Otóż jest to naprawdę cienka książka. Do Wron namówiłam wiele osób. Przeczytał ją mąż, rodzice, siostra, teściowa, kilkoro przyjaciół. Z każdym z nich rozmawiałam po lekturze. To książka, która zostaje na długo w pamięci. Basia ma wielki talent plastyczny. Rysowanie to dla niej forma ucieczki? Ucieczki od matki, która faworyzuje starszą córkę. Basię uważa za swoją porażkę. Ucieczki od ojca, który ślepo realizuje rozkazy sfrustrowanej żony. Ucieczkę od reszty świata, która nie dostrzega jej problemów. A może nie chce dostrzegać? Trudna, ale jakże potrzebna historia.
Największe rozczarowanie
W sumie to nie było tego dużo, ale coś tam przyszło mi do głowy. Na tapetę biorę mojego kochanego Mroza. Przyznam, że seria z Sewerynem i Burzą była jedną z ulubionych. Zaraz po Chyłce, rzecz jasna. Z zaciekawieniem, ale też trochę smutkiem sięgałam po ostatnią jej część. Po lekturze czułam mocne rozczarowanie. Historia była dla mnie totalnie naciągana, a z Seweryna stał się nagle jakiś McGayver, czy inny Indiana Jones. Bohaterowie próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości. To niełatwe zadanie z dwóch rozbitych rodzin, stworzyć nową. Tym bardziej, kiedy w grę wchodzi walka o dzieci. Michał nie zamierza z nich rezygnować i chce pozbawić Kaję praw rodzicielskich. Tymczasem Zaorski zostaje wezwany do kolejnej sprawy. Odnalezione szczątki tylko pozornie wyglądają na ślady dawnej zbrodni. Ponadto, ktoś wysyła w ten sposób Sewerynowi wymowne znaki. Może i brzmi spoko, ale zakończenie tak poplątane i naciągane, że szkoda gadać!
Najlepsza książka ze współpracy
Nie ukrywam, że bardzo mnie cieszy każda propozycją współpracy. Zarówno ta z wydawnictwem, jak i bezpośrednio z autorem. Co ciekawe, książkę z takiej kategorii, dostałam będąc w szpitalu. Zaznaczyłam, że na pewno recenzja będzie z lekkim poślizgiem. A kiedy już zaczęłam ją czytać, to przepadłam. Czytałam w każdym możliwym momencie. Kosztem snu, czy odpoczynku. Tak mnie wciągnęła! Natalia i Adam to młode małżeństwo, które dotknęła ogromna tragedia. W wyniku pożaru, stracili dwuletniego synka. Czy po czymś takim da się pozbierać? Adam próbuje pomóc żonie. O tym koszmarze przypominają poparzenia. Pogrążony w nienawiści, wpada na nietypowy pomysł. Pod przykrywką pomocy żonie, organizuje niby dla niej, grę. Chce ukarać wszystkich, którzy przyczynili się do tej tragedii. Do wygrania są ogromne pieniądze, ale trzeba przekroczyć wiele granic, aby je zdobyć. Do gry zgłasza się małżeństwo pogrążone w długach. Nie wiedzą, że nie zostali wybrani przypadkowo. Najgorsze dopiero przed nimi...